Word Sequencer ( część 3) “autokratyczny vs. autokrytyczny, demokratyczny vs. [?]. “

Pierwsza i ostatnia samogłoska łacińskiego alfabetu w sposób na pozór tylko przypadkowy umieszczają słowa „autokratyczny” oraz „autokrytyczny” na intuicyjnie wyczuwalnej osi pewnego kontinuum. I choć Word Sequencer bliższy jest poezji z jej swobodą skojarzeń dyktowanych przez język, niż podlegającemu logice narzędziu filozofowania, kilka wstępnych zastrzeżeń nie powinno zaszkodzić.

Wymienione wyrazy w swoich znaczeniach pierwotnych nie są oczywiście antonimami sensu stricte, ponieważ pochodzą z różnych porządków. Jednak łącznik sekwencji w postaci przedrostka auto- pozwala przypuszczać, że istnieje pewien wspólny mianownik dopuszczający traktowanie ich jako w pewnych zakresach przeciwstawnych, czyli jakoś do siebie się wzajem odnoszących. Tym mianownikiem jest związek myślenia z władzą (sądzenia z działaniem) oraz rozumieniem, jakiego charakteru stosunki łączą nas – w związku z powyższym – ze światem. Otwiera się w ten sposób pewna psychoanalityczna pula, w której słowa pochodzące z pozornie odległych pól semantycznych okazują się opisywać różne aspekty tej samej rzeczywistości czy też tego samego problemu.

Antynomia odsłania się w tym wypadku dopiero wtedy, gdy zawiesimy na chwilę codzienny uzus tych dwu słów, w którym władzę kojarzymy zwykle z polityką, krytykę zaś z wytykaniem negatywnych cech. Ale tu nie o taką władzę i nie o taką krytykę idzie.

Jeśli spróbujemy wyobrazić sobie, co na fundamentalnym poziomie oznacza Samowładztwo lub jego pragnienie, odkrywamy, że jest to stan, w którym jednostka lub kilka jednostek, w większym lub mniejszym stopniu może w praktyce realizować pierwotną fantazję o zawieraniu świata w sobie, czyli o omnipotentnej kontroli nad zatrważającym w gruncie rzeczy otoczeniem. W skrajnych wypadkach przypomina to w zasadzie nie przyjmowanie do wiadomości świata jako czegoś odrębnego. Świat jest mi podległy i jeśli się w nim coś wydarza, wydarza się z mojej przyczyny. Dlatego właśnie i potencjalne, i rzeczywiste ofiary autokratów czują wyraźnie, jak stają się przedmiotem niezasłużonej wściekłości a nawet sadyzmu, a ich całkiem uzasadnione odruchy sprzeciwu traktowane są – w odwróceniu – jako prześladowanie. Świat umysłowości autokratycznej jest, bo musi być, czarno-biały, pozbawiony niuansów, ostre cięcia dysocjują coś, co zwykle uznaje się za złożoną rzeczywistość, w dwie jasno rozróżnialne, przeciwstawne części – dobrą i złą, przy czym wychylenie na tej skali przypomina momentami prymitywną idealizację i dewaluację, jaką posługuje się noworodek w pierwotnym orientowaniu się w świecie. W takim oto milieu autokrytycyzm, rozumiany jako zdolność zamyślenia nad sobą oznaczałby po pierwsze wyjście na zewnątrz (tymczasem o żadnym zewnątrz mowy być nie może), po drugie zaś konieczność przełamania obronnego zaprzeczania. Na poziomie widzialnym, w tzw. dyskursie społecznym mechanizmy te chętnie opisuje się często jako bezczelną propagandę, celowe „pogłębianie podziałów społecznych”, stosowanie zasady „dziel i rządź”, makiawelizm, nieliczenie się z głosem innych, a w najlepszym wypadku – polityczny cynizm. Jest to oczywiste niedoszacowanie głębi oraz skali problemu. Postrzeganie i opisywanie go w kategoriach racjonalnej gry w obszarze szeroko rozumianej polityczności czyni nas ślepymi na zagrożenie i jego prawdziwą siłę. Człowiek rozgrywający swoje pierwotne konflikty rozwojowe w makroskali społecznej to naprawdę nie są żarty.

Wyraz „autokrytyczny” plasuje się w tym kontekście na przeciwległym biegunie. Tutaj władza, panowanie i kontrola nie stanowią niezbędnych warunków, by poczuć, że się istnieje. Autokrytycyzm oznacza samorefleksję, czyli zdolność do spojrzenia na siebie jako na obiekt, a właściwie jako na jeden z obiektów zapełniających świat. Spojrzenie niejako z zewnątrz. Paradoksalnie to właśnie dzięki temu oddaleniu doświadcza się podmiotowości. Doświadczenie to wyraźnie dotyka przy tym także płaszczyzny moralnej – osoba autokrytyczna wykazuje jako taką gotowość do wszelkiej, a zatem i negatywnej oceny własnych postaw i czynów, przez co nie musi projektować ich na zewnątrz. Nie oznacza to rzecz jasna automatycznie płynącej z poczucia winy chęci naprawy czynionego sobie lub innym zła, przyczynia się jednak przynajmniej do wzrostu tolerancji na krytykę zewnętrzną, którą traktować można jako potencjalnie uzasadnioną i potencjalnie twórczą: dzięki umiejętności samooglądu i samoszacowania utrzymujemy stałe połączenie z otaczającym nas światem w sposób diametralnie odmienny, bo pozbawiony lęku, od stylu autokratycznego. Na marginesie warto tu dodać – co byłoby interesującym materiałem na osobny namysł – że z powodu kłopotów z uzyskaniem takiego dystansu, zarówno umysłowość autokratyczna, jak i systemy autokratyczne cechuje niemal całkowity brak dojrzałego poczucia humoru; nietrudno zauważyć, że wszystko w nich jest zupełnie na serio i śmiertelnie poważne (często niestety z akcentem na „śmiertelnie”), a gdy pojawi się już śmiech, to zwykle sardoniczny lub szyderczy. Śmiech, a właściwie rechot autokratów jest wyrazem triumfu (mocy, władzy), a nie zaciekawienia paradoksami międzyludzkiego świata.

Ponieważ jednak zdecydowaną większość populacji stanowią ludzie o mniejszym lub większym potencjale autokrytycyzmu (tak przynajmniej podszeptuje nam codzienne doświadczenie), nie unikniemy pytania jak to się dzieje, że pożądają oni autokracji. Celny komentarz do tej kwestii zamieszczają Guattari i Deleuze w „Anty-edypie”: „Reich osiąga w swoim myśleniu wyżyny w chwili, gdy odrzuca te wyjaśnienia genezy faszyzmu, które odwołują się do niewiedzy bądź złudzenia mas, i wzywa do wyjaśnienia faszyzmu poprzez pragnienie i w odniesieniu do niego: nie, masy nie zostały oszukane: w tamtym momencie i w tamtych warunkach pragnęły faszyzmu, i to należy wyjaśnić, tę perwersję stadnego pragnienia.” Tak, właśnie tak, ludzie zdolni do jako takiego wglądu krytycznego w siebie samych, „porządne mieszczańskie społeczeństwo”, doprowadzili do unicestwienia kilkudziesięciu milionów ludzkich istnień.

W tym punkcie wracamy do nieustępliwości Word Sequencera, który podsuwa ciekawe spostrzeżenie: jeśli przyjmiemy już istnienie sztucznie i pobieżnie tu zarysowanej antynomii „autokratyczne” versus „autokrytyczne” wówczas okazuje się, że to, co nawykowo (i niekoniecznie słusznie) uznajemy za przeciwieństwo autokracji czyli „demokracja” nie ma swojego krytycznego odpowiednika – w naszym słowniku próżno szukać przymiotnika „demokrytyczny”. Brak ten można rozumieć jako przejaw niepisanego (nomen omen) założenia, że samorefleksja dostępna jest tylko jednostce. A nie jest to prawdą. Nasza wiedza o dynamice funkcjonowania grup pokazuje, że są one zdolne, pod pewnymi warunkami wszakże i przy pewnym nakładzie pracy, do złożonego namysłu nad własnym funkcjonowaniem jako grupy. Ktoś powie: „Hola hola! Demos reflektujący nad sobą? Wolne żarty!”. I w jakimś sensie będzie miał oczywiście rację. „Demokrytyczne” potyka się bowiem o problem skali. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli nie włożymy jakiegoś wysiłku w wytworzenie takich warunków, z opisywanego w tak celny sposób przez Wilfreda R. Biona napięcia między grupowym charakterem ludzkiej natury, a jego jednostkowością, ta ostatnia zawsze wychodzi zwycięsko, co niektórym zdarza się, zupełnie niesprawiedliwie zresztą, nazywać podłością natury ludzkiej. Bez zbiorowej autorefleksji niezmiernie trudno przerwać nudnawy momentami, ale w gruncie rzeczy niebezpieczny konwejer zmieniających się jak w kalejdoskopie sposobów funkcjonowania w oparciu o tak zwane „podstawowe założenia”. [W naprawdę telegraficznym skrócie: na podstawie obserwacji grup w warunkach klinicznych oraz analizy faktów kultury, mitów i procesów historycznych w duchu – i często literze – Toynbee’ego, ten wojskowy psychiatra doszedł do wniosku, że ludzkie grupy wykazują skłonność do naprzemiennego funkcjonowania w oparciu o trzy „założenia podstawowe”. Pierwsze to założenie walki/ucieczki, gdzie jedynym sposobem przetrwania jest jedna z tych dwóch opcji. Drugie to założenie o zależności mówiące o tym, że grupa ludzka nie jest w stanie przetrwać bez silnego lidera. Trzecie zaś mówi o „tworzeniu par” czyli opisuje grupę żywiącą się przeświadczeniem, że jest w stanie spłodzić takiego lub innego mesjasza. Wszystkie te formy bytowania grupy są jedynie ucieczką od trudnej rzeczywistości i przejawem „wojny” którą „jednostka jako zwierzę grupowe toczy tak z grupą, jak i z tymi aspektami swojej osobowości, które tę grupowość konstytuują”. Na przeciwnym biegunie Bion umieszcza status tzw. „grupy pracującej”, tzn. takiej, w której zetknięcie się z rzeczywistością oraz zrozumienie nieświadomych procesów pozwala odsunąć je na bok i skoncentrować na rozwoju tak grupy, jak i jednostki.]TU

W takim rozumieniu pojawienie się Autokraty można rozumieć mniej więcej jako płynne przejście w model funkcjonowania w oparciu o dowolne z trzech podstawowych założeń, co właśnie z wątpliwą przyjemnością obserwujemy nie tylko w Polsce, ale i w całym świecie Zachodu. Grupa decyduje się na ten ruch po prostu z bezradności w nazywaniu i lokalizowaniu bieżącego problemu, a także z powodu nieobecności „interpretatora”, kogoś kto otwiera ruch ku rozumieniu. Wyłania wówczas lidera o najwyższej „walencji”, czyli najbardziej predestynowanego do pełnienia pożądanej przez nią roli i – co logiczne – im mniej „autokrytyczna” (a cytując Biona klinicystę: „bardziej zaburzona”) jest to jednostka, tym większa szansa na utrzymanie podstawowego założenia w dłuższej perspektywie. To wyjaśnia całkiem udatnie, dlaczego większość autorytaryzmów rodzi się w pełni demokratycznych wyborach, choć oczywiście żadne to pocieszenie dla ich ofiar.

Word Sequencer wskazuje więc pewien błąd systemowy, z którym zmagamy się w czasach bolesnego rozwodu kapitalizmu z demokracją: wydaje się, że jak nigdy potrzebna nam rzecz, na którą nasz codzienny słownik nie oferuje właściwej nazwy – musimy stać się bardziej „demokrytyczni”. Jest to oczywiście utopia, ale w obliczu nadciągającej dystopii kolejnej (według niektórych – ostatniej) generacji nie powinniśmy się do niej odnosić z lekceważeniem.

Jacek Lekki

TU Zainteresowanych odsyłam do źródła: Wilfred R. Bion, Doświadczenia w grupach i inne prace, wyd. Ingenium, 2015.

Leave a comment