Ostrożnie z tym popiołem na głowę, bo sobie z niego kopczyk nagrobny usypiecie

Na początku Marcin Król oznajmił w wywiadzie dla redaktora Sroczyńskiego: „byliśmy głupi”. Ta szczera samokrytyka w ustach pierwszego liberała Rzeczpospolitej nie mogła nie zrobić wrażenia, ponieważ klarownie odnosiła się do rzeczywistych zaniedbań ostatniej co najmniej dekady. To, co dla lewicowców było jasne i proste od samego początku (np. Modzelewskiego i Kuronia na początku lat 90), dla wielu smakoszy ciepłej wody w kranie stało się w 2015 prawdziwym wglądem zbiorowym: na znak dany przez profesora coraz śmielej i liczniej intelektualiści oraz intelektualiści nominalni jęli publicznie oraz na łamach wyznawać swój grzech pychy i ignorancji. Epifaniczno-pokutna atmosfera prysła szybko pod naporem tautologii, to znaczy wtedy z grubsza, gdy do głupoty zaczęli przyznawać się ludzie naprawdę głupi (tylko Leszek Balcerowicz pozostał niewzruszony). Pierwszy popiół został jednak rozsypany i bardzo dobrze.

Po wstępnym wypruwaniu żył przyszedł czas na bardziej wysublimowane działania: analizowanie oraz to, co analizowaniem nazywano na wyrost. Tzw. „lud” wdarł się do dyskursu oknami i drzwiami, od frontu i od podwórka. Zaczęto zastanawiać się nad przyczynami zwycięstwa frontu dobrej zmiany i przypominać wszystkie błędy i wypaczenia. Wysypały się z lewa i prawa książki oraz artykuły i okazało się, że daje się to jakoś, czasem lepiej a czasem gorzej ogarnąć i opisać. Pojawił się także szczery żal za zepchnięcie sporej części społeczeństwa na margines ekonomiczny, za zaniedbanie kwestii godności i tożsamości narodowej, za przegięcia genderowe, za brak słuchu na realne potrzeby społeczeństwa, etc. Na tym etapie nie dało się już uniknąć dwóch rzeczy: z jednej strony pewnej dozy protekcjonalizmu wobec „ludu” z drugiej zaś jego infantylizacji – że niby tak się musiało stać, bo społeczeństwo takie niedojrzałe i tak dalej, i tak dalej. Dobrą stroną tej fazy było jednak niewątpliwie to, że wypchnięto – za wyjątkiem baniek internetowych rzecz jasna – z przestrzeni publicznej wyższościowo-obraźliwy ton pobrzmiewający w tych wszystkich bon motach o chamstwie na plażach, o sprzedaniu wolności za 500 złotych i temu podobne. Kolejna słuszna porcja popiołu na głowę. Ale – by pozostać w metaforyce monetarnej – ujawniło to swój rewers. Mniej więcej w tym momencie pojawiają się zalążki odwróconej poprawności politycznej, która dziś zaczyna przekształcać się chwilami w nieznośną manierę, wręcz modę; o ile dawniej nie stosowało się przykrych określeń w odniesieniu do różnych mniejszości, tak teraz zaczęto unikać tego w stosunku do (rosnącej stale) większości. W ten sposób bałwan z racą, który w koszulce ze znakiem Polski Walczącej 1 sierpnia w centrum Warszawy ryczy wniebogłosy w istocie faszystowskie hasła, dla środowisk umiarkowanie liberalnych nie jest już bałwanem z racą wykrzykującym faszystowskie hasła, tylko „młodzieżą, która być może nie do końca celnie formułuje swój patriotyzm, ale która pragnie godności, której zaznać nie miała jak i utożsamia się z narodem”. Kompletnego imbecyla, którego mózg zaczyna boleć po przeczytaniu kilkunastu zdań już nawet nie książki, a artykułu na pudelku, nie można już dłużej nazywać kompletnym imbecylem, bo przecież teraz jest on emanacją upodmiotowionego narodu, polskiego na dodatek i suwerennego, a do tego jest też ojcem polskiej rodziny i ciężko zarabia na chleb. Rozumienie ludu – oto nowe wyzwanie socjologii, politologii, antropologii, psychoanalizy i innych optyk. Biada nam wszystkim – ta political corectness czasu dobrej zmiany skończy się dokładnie tak samo jak jej lewacka poprzedniczka czyli całkowitym zablokowaniem sensownego dyskursu.

Ponieważ, gdy tak sobie dyskutujemy, nawołujemy, żeby wsłuchać się w potrzeby mas, rozumiemy lub udajemy, że rozumiemy słuszność niektórych poczynań władzy w kontekście upadku cywilizacji zachodu i zmian w geopolityce oraz mnożymy opisy procesów, a ktoś inny zwraca uwagę na jeszcze głębsze warstwy patologii poprzedniej władzy (popiół sypie się coraz obficiej), w obszarze realpolitik dzieją się po prostu fakty: ośmiesza się, depcze i dezawuuje parlamentaryzm, uruchamia z sukcesem proces niespotykanej w ostatnim ćwierćwieczu centralizacji władzy wykonawczej, uprawia kłamliwą politykę historyczną zalewając przy tym przestrzeń wspólną propagandowymi fekaliami, a teraz ostatecznie rozmontowuje sądownictwo i przygotowuje grunt pod ustawki wyborcze. A na dokładkę nikt nie wie, czym dokładnie zajmuje się koordynator służb specjalnych, choć możemy podejrzewać z dużym prawdopodobieństwem, czym się zajmuje. Efekt: rekordowe 43% poparcia dla rządu.

No więc dawaj jęczeć nad słabością opozycji, samobiczować się harapem symetryzmu, ponownie namnażać rachunki własnych win i nawoływać do jeszcze głębszego rozumienia. A co, jeśli sprawy wyglądają prościej?

Myślę, że już czas, by miseczkę z popiołem odstawić na bok i nie oglądając się na nową polityczną poprawność przestać udawać, że to wszystko robi per se jakaś wyalienowana, dążąca do autorytaryzmu i opresyjna władza. Pora już chyba przestać brać na siebie pokornie kolejne porcje przewin, tylko zacząć nazywać rzeczy po imieniu. Wzrost poparcia dla PiS-u w momencie ustanawiania państwa de facto policyjnego potwierdza niestety niewygodną, bo brutalną hipotezę, że w Polsce toczy się po prostu ideologiczna wojna domowa, którą jedna część społeczeństwa wypowiedziała drugiej. Jest to wojna domowa typu proxy, dlatego jeszcze nikt cudem nie zginął, jeśli nie liczyć jednego dramatycznego aktu samospalenia pod Pałacem Kultury. Ale także dlatego, kiedy się ona już zakończy i pył bitewny opadnie, ci którzy ją rozpętali podniosą do góry ręce na znak, że są czyste i powiedzą: my przecież tylko korzystaliśmy ze świętego prawa demokracji, to nie my, to oni (patrz władza) to wszystko robili. Z wielu powodów lepiej się z tym pogodzić od razu i nie hołubić dotychczasowych iluzji, że w Polsce trwa jakiś spór polityczny. Tu się nikt już nie spiera, tu się już walczy. Czas wyznawania win winien się skończyć. Ostrożnie z tym popiołem na głowę, bo sobie z niego kopczyk nagrobny usypiecie.

Jacek Lekki

Leave a comment